Pojawia się zwykle ok 9-tej rano i odlatuje gdzieś na noc. I jeśli kuleczki mojej irgi mogą stanowić dla ptaków pożywienie, to chyba nimi właśnie żywi się to urocze stworzonko. W zasięgu jego wzroku stoi domek ze słoninką i ziarnami, on jednak woli irgę:-) Właściwie to wyręczono mnie w ten sposób w dość czasochłonnym zajęciu. Wiosną, by przyspieszyć pojawienie się na moich irgach maleńkich pąków, z których potem rozkwitają białe, pachnące kwiatuszki, obieram wszystkie czerwone kuleczki. Nie wiem czy to dobrze, ja jednak zauważyłam, że zabieg taki przyśpiesza pojawienie się kwiatów:-) Miałabym już ochotę porobić coś w swoim ogrodzie:-) Popatrzeć na wychodzące z ziemi pierwsze kiełki... I tak właściwie dopiero w marcu cokolwiek zaczyna się dziać. Dni są coraz dłuższe, słońca też więcej. Można już będzie wyciąć kwiatostany hortensji i przyciąć wszelkie byliny, moją ulubioną krzewinkę - lawendę na przykład. Ścina się około 2/3 całej jej długości, dzięki temu rozrasta się bujniej. No i oczywiście w moim warzywniku będę mogła wysiać to wszystko, co planowałam - marchewkę, pietruszkę, koperek, rzodkiewkę, dymkę. Dosadzić również zioła, które nie zimują. Stycznia już nie liczę, minie szybko. Potem tylko cały luty i już:-) A dzisiejszy dzień rozpoczęłam od rozpalenia w kominku. Otoczyłam się "Weranadami Country" ze stycznia, lutego i marca w poszukiwaniu wiosennych ciekawostek.
Często zastanawiałam się też jak to jest, że tak delikatne wczesnowiosenne roślinki potrafią przebić się przez zamarzniętą ziemię, nie raniąc listków i płatków. I znalazłam odpowiedź. Rosnące pąki wydzielają ciepło, które rozpuszcza śnieg:-)
Kilka jeszcze wiosennych i nie tylko, ciekawostek:-)
Miło pachnieć jak słodki pierniczek:-)
Jakoś zawsze bałam się burzy. Odliczałam czas od błyśnięcia pioruna do uderzenia, by ocenić jak daleko jest burza.
Ilość sekund dzieliłam przez trzy:-) Jeśli od błyśnięcia do usłyszenia grzmotu minęły trzy sekundy, wiedziałam że burza jest
o 1 km ode mnie.
Koktajl odżywczy na włosy z banana, miodu i mleka zrobiłam, wypróbowałam i... polecam:-)
Jedynie zamiast po łyżeczce miodu i mleka dodałam pomyłkowo po łyżce,
ale to chyba nic:-)
Powstała delikatna papka, trochę nie potrafiłam nad nią zapanować,
ale ostatecznie trafiła na włosy i pozostała na nich
przepisowe 30 minut. Pomimo trudności z dokładnym wypłukaniem drobinek banana (które pomimo papki wciąż tam były) i ostatecznie
z rozczesaniem włosów, po osuszeniu pięknie lśnią, są jakby sztywniejsze i mam wrażenie jakby było ich więcej:-)
Lubię takie domowe sposoby pielęgnacyjne:-)
Niewiele kosztują, wykorzystuje się do nich naturalne produkty
i naprawdę działają:-)
Miałam jeszcze wielką ochotę na krem selerowo-jabłkowy. Pojechałam na targ w nadziei na znalezienie selera naciowego, ale nie było go ani tam ani
w sklepie warzywnym. Nie ten czas.
Powrócę do tego przepisu na pewno we właściwym dla takiego selera momencie:-)
Dobrego, wtorkowego popołudnia wszystkim życzę:-)
Wciąż zachwycam się tym co jest, jednak w marzeniach sięgam do pierwszych, wiosennych promieni słonecznych:-)
~ bh ~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz