poniedziałek, czerwca 17, 2019

Małe rzeczy...



Wyczekuję pierwszych promieni budzącego się słońca. Choć dziś  chmury otulają szczelnie niebo. Uchylam okno. Wilgotne, rześkie powietrze wypełnia wnętrze kuchni. W piecu chleb rumieni się już. Za chwilkę ułożę go na jednej z ulubionych, starociowych desek i nakryję lnianą ściereczką. Fasola podwoiła swoją objętość przez noc. Na ulubiony mój smalec z cebulką i jabłkiem:-) Nasłuchuję. Świergot cudowny, ptasi, to najmilsza o poranku pieszczota dla moich uszu... Układam poduszki na sofach. Lubię, kiedy jest schludnie. Poprawiam je wiele razy w ciągu dnia. Najwygodniej byłoby zrezygnować z nich. Białe zaś pokrowce zamienić na praktyczniejsze, ciemno szare na przykład. Tylko że ja nigdy praktyczna nie byłam. Estetykę stawiałam i stawiam na pierwszym miejscu. Kosztem czasu i pracy, której o wiele więcej włożyć muszę w utrzymanie porządku. Poranek zatem przeznaczam na czas dla siebie i na ogarnianie. Choć wiem, że po powrocie z pracowni, wszystko zacząć będę musiała od początku. I z jednej strony ciężko mi z tym już, z drugiej nie umiem inaczej. Nie sposób przecież też prosić wciąż, by inni dbali o ogólny porządek... Nie każdy widocznie tak to postrzega. Nie przeszkadzają leżące na podłodze poduszki. I nie tylko. A ja odpoczywam jedynie, kiedy moja przestrzeń miła jest dla oka...
Delektuję się widokiem świeżego, lnianego obrusu. Piwoniami przywiezionymi dopiero co z bazarku. Tlącą się świecą, ułożoną w starej wazie na jadalnianym stole... 




A kiedy jeszcze mogę poczuć woń świeżego chleba, jest mi naprawdę dobrze. Takimi niepozornymi, małymi rzeczami, wypełniam swoją codzienność. W nich odnajduję radość. Czerpię z nich satysfakcję i energię. Mogę sprawić je sobie w każdej chwili. Na te większe, ambitniejsze, potrzeba więcej czasu, zaangażowania i determinacji. I po nie też pragnę sięgać. To, na co nie odważyłabym się jeszcze niedawno, wizualizuję sobie i próbuję realizować. Sporo przede mną. Widzę jednak siebie w tej nowej, mojej, dobrej rzeczywistości. Idę tą drogą:-) Wiem i czuję, że jest właściwa... Całym sercem pragnę w to wierzyć:-) Tymczasem chlebek wyjęty z pieca. 




Fasolka gotuje się już. 



Zerkam na myśl z wczoraj, z `mojej` "Księgi dobrych myśli"...




Dotąd postrzegłam siebie, jako tę... stojącą w cieniu właśnie.
Nie chcę już tak:-)
Może tak to jest, że nadchodzi moment, kiedy uświadamiamy sobie, 
że czas, który jest nam dany, nie jest nieskończony, 
że jest cenny bardzo i to od nas zależy,
jak go wykorzystamy...


Tymczasem powstał:-)


Smalczyk z fasoli polecam bardzo. Szybki, smaczny i zdrowy:-)
Wystarczy ugotować fasolę, pozostawiając trochę zalewy, 
by potem dodać ją do masy. 
Cebulkę i jedno jabłko poddusić na patelni.
Dodać do zmiksowanej fasolki. Doprawić pieprzem i solą.
Jeśli masa jest za gęsta,
rozcieńczam ją zalewą.
Jeszcze tylko świeżutki szczypiorek lub zioła...
I już:-)



Dobrego dnia i całego tygodnia💗


~ bh ~


























4 komentarze:

  1. Miły i bardzo smaczny był Twój poranek:))pozdrawiam serdecznie i dobrego tygodnia życzę:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Reniu:-) Całusy!
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  3. Czuję zapach świeżego chlebka? Sugestywne są Twoje opisy.I cudne są takie poranki.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Haniu, przeczytałam Twój post z uwagą i uśmiechem, bo każde słowo tak, jakby pisane przeze mnie :) To niesamowite! P.S. Dziękuję za przypomnienie o smalczyku z fasoli - robiłam go już wielokrotnie, a teraz o nim zapomniałam. Ja jeszcze dodawałam majeranek :) Uściski serdeczne Pola :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 bielhani , Blogger