Kiedy tak jak dziś, przesypiam moją ulubioną część dnia,
czyli moment wschodu słońca, dzień staje się dla mnie niepełny.
To tak, jakbym przeoczyła początek filmu...
Rozmyślam, jakimi barwami mieniło się dziś niebo,
czy w pastelach czy raczej w purpurze...
I szkoda mi zwyczajnie, że ominął mnie ten niezwykły spektakl.
No ale przydarza się to nieczęsto na całe szczęście:-)
I co najważniejsze,
wiele jeszcze takich ukochanych, moich chwil przede mną:-)
Dziś z trudem jakoś, ale wybrałam się na Lipowy.
Jedno poczucie straty wystarczyło:-)