niedziela, lutego 17, 2019

Małe i większe zachwyty


Piątkowy dzień już spokojniejszy. Po drugiej nieprzespanej nocy. Tak już mam. Wszyscy śpią, u mnie wystarczy zbyt twardy materac albo energia nie taka i ciężko mi zasnąć. Dałam jednak radę:-) Pierwszym punktem przedwczorajszego dnia były oczywiście starocie:-) Encants, oddalone o ok 30 minut drogi spacerkiem. Sama przyjemność:-) Słońce, po drodze park cudny i ogólnie tutejsze życie. Kiedy dotarłam na miejsce, nie byłam pewna, czy dobrze trafiłam. Mnóstwo stoisk, handlarzy z kocykami, na których można było zakupić dosłownie wszystko:-) Pomiędzy straganami z odzieżą, przyborami do domu, narzędziami i rupieciami wszelakimi, moje oko wypatrzyło pierwsze starociowe stoisko. Zaraz potem drugie i kolejne. Samo miejsce robi wrażenie. Najprawdziwszy pchli targ na jakim byłam:-)  Serce zabiło mocniej na widok wazy. Oczywiście cena nie do przyjęcia. 50 euro. Ostatecznie, kiedy z trudem okazałam brak zainteresowania i chciałam już odejść, sprzedawca oddał za 10:-) Byłam już spełniona. Tymczasem, jak się okazało, czekało na mnie coś jeszcze.
Lny z monogramami. Wymieszane z pościelami i obrusami współczesnymi, rozłożone/rzucone niedbale na kocu. I to po te sięgały tutejsze kobiety. Przeżyłam niezwykłe emocje. Wybrałam tyle, ile zdołałam udźwignąć. Takiej ilości nie spotkałam nigdzie. Wyceniono moje zakupy jako całość, nie zadając sobie trudu z liczeniem, ile i co wybrałam. I tutaj też zapłaciłam tyle, ile chciałam. Choć znów odegrałam scenę braku zainteresowania:-) 









Wystawiłam je na balkonik, by przewietrzyć.


I waza moja cudna:-)



Nasz apartament mieści się na jednej z tych uroczych uliczek:-)
Zatem naprzeciwko widok niecodzienny,
kamienica z pięknymi, kutymi balkonikami. 
Poniżej sklepiki i restauracje... 



Od strony sypialni...



Nowe dla mnie doświadczenie. 
Chyba nabiorę dystansu po powrocie do tego, 
co dzieje się za moim płotem.
Może nie jest z tą odległością sąsiednich domów aż tak źle:-)

Po starociowych emocjach czas na kawkę i churrosy z czekoladą:-)
Moje skarby pozostawiłam w apartamencie i znów uległam urokowi zatracenia się w uliczkach na Artisan Area. 


Wąskie uliczki, pozbawione tłumów, co krok atelier z rękodziełem.
Można podpatrzeć, jak powstają torebki, naczynia z gliny, biżuteria 
i inne oryginalne przedmioty.
Na koniec wybrać coś dla siebie:-)
Wieczorkiem zaś, zaszyć się w jednym z klimatycznych klubów 
z winkiem i muzyką na żywo.  
My trafiliśmy do urokliwej Crematt 11.
Cudownie spędzonych kilka godzin.
Gdyby nie zmęczenie po całym dniu, mogłabym tam spędzić całą noc:-) 
Artisan Area to miejsce, do którego warto powracać za każdym razem, 
będąc w Barcelonie:-)
Jeden ze sklepików.
W nim aparat fotograficzny z moich snów:-)



Podobnym fotografowała Vivian Mayer.
To przy niej odkryłam, że taki właśnie chcę kiedyś mieć:-)

A oto park, który przecina się po drodze na Encants:-)





Takich niespodziewanych atrakcji napotyka się tutaj sporo.
Nie sposób o wszystkim opowiedzieć i pokazać.
Kolejnym miejscem na liście, które chcieliśmy zobaczyć, był Park Guell. Spory ogród, zaprojektowany przez Gaudiego, na życzenie przyjaciela Eusebi Guela. Choć miłośniczką estetyki Gaudiego raczej nie jestem, 
z ciekawości pragnęłam to miejsce zobaczyć.
Na początek test kondycji. Przemierzyć trzeba było niekończącą się ilość schodów, by znaleźć się w ogrodzie.
W założeniu miało powstać małe osiedle dla bogatej burżuazji. 
Ostatecznie zbudownao kilka budynków, w jednym z nich mieszkał sam Gaudi. I to tam bardzo chciałam zajrzeć:-)







Łazienka, mój pierwszy zachwyt:-)







Sufity, kolejny...



Okucia, zawiasy, okiennice...
Tutaj serce zabiło mocniej:-)




Taras widokowy na pozostałą, tę malowniczą część ogrodu, przesłaniała spora kolejka turystów, oczekujących na zakup biletu.
Podpatrzyłam troszkę z drugiej strony...



Powiedzmy, że jeden z punkcików odhaczony. Bez większych zachwytów.
Czas nadszedł na jedzonko jakieś.
Kilka stacji metra, by dotrzeć na naszą starówkę.
Tym razem, spoczęliśmy w wegetariańskiej restauracji.
Nie sposób nie spróbować paelli z warzywami i tutejszego carry z karczochami i mlekiem kokosowym.
Pycha:-)





Karczochów kilka zabieram ze sobą do domku:-)


Są takie piękne:-)
Na giełdzie kwiatów w Tychach, trafiają się z długimi łodygami.
Można wykorzystywać je do kompozycji kwiatowych:-)

Dzień miło było pożegnać na plaży, 
oddalonej o 16 minutek spacerkiem...









~ bh ~


7 komentarzy:

  1. Świat ma niezwykły koloryt, a Ty przyprawiasz go przyprawą swojej nietuzinkowej duszy i wrażliwości :) Pięknie! Miłego pobytu! Pola :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę zaskakują wnętrza domu Gaudiego,są takie ascetyczne.A jego projekty wydają się rozbuchane,taka sprzeczność.Piękne okucia przy oknach,umywalka cudna.Zdobycze godne pozazdroszczenia,masz nosa!Uściski ślę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny dom Gaudiego, cudna umywalka i piękny kącik do modlitwy oraz śliczne okiennice. Wspaniałe miejsca masz okazję podziwiać Haniu i super nowe nabytki.:) Dziękuję za fotorelację i życzę udanego pobytu.:) Pozdrawiam serdecznie.:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudownie Ci tam:))a targ staroci jak marzenie:))przepiękne zakupy poczyniłaś:))Pozdrawiam serdecznie:))

    OdpowiedzUsuń
  5. A te monogramy .....skradly moje serce piękne i piękne miejsca oczywiście tak wspaniale przez Panią opisane

    OdpowiedzUsuń
  6. Bożena - Byłam w Hiszpanii z kilkanaście lat temu, oczywiście Barcelonę też zwiedzałam dzielnicę gotycką, której nie zapomnę do końca życia. Równolegle niestety próby kradzieży - mistrzostwo po prostu ;) zorientowałam się na szczęście. Haniu tak rozbudziłaś moją potrzebę powrotu do wspomnień, że pójdę odnaleźć moje zdjęcia z przenośnej pamięci i zanurzę się jeszcze raz w tamtej rzeczywistości :)
    Dziękuję

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 bielhani , Blogger