sobota, lipca 21, 2018

Moje małe/wielkie odkrycia


Zastanawiam się co sprawiło, że od powrotu z Toskanii, wysączyłam kilka zaledwie łyczków kawy. A to już przecież niecałe dwa tygodnie. Kawę piłam od zawsze i często. Była moim świętym rytuałem, obok jeszcze kilku:-) Aż tutaj nagle, ni stąd mi zowąd, smak nie ten i potrzeba codzienna, na równi z powietrzem niezbędna dla funkcjonowania, znika i już. Tak po prostu. Ot życie. Nieprzewidywalne, nieoczywiste, niezrozumiałe. Nie walczę, przyjmuję, tak widocznie ma być. Wyrasta się z książek, ze znajomości, z używek może też:-) Choć to druga, a nawet trzecia niecelowa `rezygnacja` z czegoś. Za każdym razem po powrocie z dłuższego, wakacyjnego wyjazdu. Jak dotąd, bardzo korzystne dla organizmu, dla zdrowia. Poprzednia, przyniosła dietę bezmięsną.
Bezpowrotnie:-) I kiedy tylko powracam do tych kilku wspomnień (klik), utwierdzam się całą mocą w tym nieplanowanym przecież stanie rzeczy, ale jakże zbawiennym dla ciała, dla duszy, a przede wszystkim dla świata zwierząt:-) Powracając do kawki, już tak przywykłam, by coś rano sączyć, że zamiennie, filiżankę siemienia lnianego zaparzam, by na czczo przy świecach i gazetkach tudzież książce (biografii pani Krystyny Sienkiewicz na przykład) popijać w błogim, wczesnoporannym, moim tu i teraz.





A że siemię warto pić, kilka słów tutaj klik
Tymczasem nastał piękny, słoneczny czas:-) Tak wyczekany, wytęskniony. Jeszcze w czwartek, w strugach deszczu robiłam kwiatowe zakupy, by już następnego dnia, otulona promieniami słońca, układać je w naczyniach w zgrabne kompozycje:-) A to, czym pragnę się podzielić, to mój zachwyt nad makówkowymi, dostojnymi pięknościami...





Napatrzeć się nie mogę, choć pozostało po nich zdjęcie jedynie:-(
Ale to nie koniec moich odkryć:-)
Od powrotu z Toskanii, sporo zmieniło się w moim kulinarnym życiu, 
ale i wewnętrznym, duchowym...
Krok po kroczku, otwieram serce i umysł na nowe,
niepoznane dotąd smaki, ale i myśli i prawidłowości, 
które w tak zaskakująco niezwykły sposób kształtują na nowo moje nawyki i przyzwyczajenia. Niosą przy tym wewnętrzne paliwo i dobrą energię. Krótko mówiąc od tego czasu gotuję z panią Pawlikowską:-)
Poczyniłam spore zmiany.
Na początek kilka nieśmiałych ruchów,
delikatne zakupy w sklepie z bio żywnością,
jedna czy dwie zupki z dodatkiem przypraw, których dotąd nawet nie znałam i... wzięło mnie:-)
Na tyle mocno chłonę ten cały zdrowy jedzeniowy i duchowy świat, 
że od wczytywania się i wsłuchiwania w nowe przepisy i dobre myśli rozpoczynam i na nich kończę dzień.
Na tym jednak nie koniec. Realizuję te najbliższe mnie samej w praktyce.
I tak na początek, z kuchni i ze spiżarki usunęłam śmieciowe jedzenie i przyprawy.
Moja nowa, zdrowa szuflada:-)


Do tej pory wciąż porządkowałam swoją szafę, 
teraz przyszła pora na inne aspekty mojej codzienności, 
o ileż wartościowsze od przekładania bluzeczek i sweterków:-)
Ileż to czasu upłynąć musiało, by ten jeden impuls przyniósł tak nieoczekiwane zmiany...
Przecież wciąż mówi się o zdrowym trybie życia, o diecie właściwej dla ciała, o dążeniu do wewnętrznej harmonii i pielęgnowaniu jej.
Jednak każdy widocznie ma swój czas. 
Dla każdego będzie to inny moment.
Kiedy nastanie, wszystko staje się takie oczywiste i zrozumiałe.
I nic już nie będzie takie jak dotąd.
NIC!
Nie dlatego, ze tak wypada, czy trzeba by tak postępować.
Moim największym motywatorem jest ogromna wewnętrzna potrzeba i chęć, 
by w tę stronę iść:-)
Idę zatem:-) Z ochoczym i otwartym sercem,
z pragnieniem, by taką radość móc przeżywać każdego dnia...
A przy tym i chęci na wszystko jakby więcej i energii.
Tym sposobem blat stołu jadalnianego doczekał się odświeżenia:-)
A planowałam by to zrobić wiele miesięcy temu.
I nadzieja jakaś kiełkuje większa i wiara, 
że wszystko pięknie i dobrze będzie...
Byle tylko nie ulegać temu drugiemu głosowi, który wciąż podpowiada... zostaw, odpocznij, zjedz tamto, po co to wszystko...
Tak, wciąż jest, tylko jakby słabszą z dnia na dzień  ma moc.
Bo kiedy ma się tę miłą świadomość, że to ja decyduję, czy pójdę pobiegać, czy pozostanę z książką na wygodnym, tarasowym leżaczku,
bez namysłu robię to pierwsze:-)
Po czym, nie ulegając myśli, że chyba nie chce mi się już nic,
idę ugotować pyszny, wartościowy posiłek.
Tak z każdą inną czynnością.
I znów wszystko sprowadza się do wolności:-)
Ku której od dawna już zmierzam.
Tutaj wolność, to mój wybór
i nie uleganie wewnętrznym głosom, 
które dotąd hulały sobie w najlepsze w mojej głowie.
Wiedziałam czego pragnęłabym najmocniej,
 pozostawałam jednak bierna.
Taką miały moc...


A oto mój stół w nieskazitelnie białej odsłonie:-)
I wnętrze lżejsze nieco, bo i wyniosłam kilka znów przedmiotów.



Ławka też oczyszczona z farby...
Ale to już nie do końca moja zasługa:-)





Puściutko też i w kuchni:-)
Jak na mnie:-)






To jeszcze moja ulubiona ostatnio zupka:-)



I akcent muzyczny przemiły:-)




~ bh ~






8 komentarzy:

  1. Pięknie, dużo pozytywnych zmian.:) Pozdrawiam milutko Haniu.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakże bliskie mi jest to, co czujesz, co czynisz, co masz w planach... Uściski Pola :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak czuję, że Tobie też to duszy gra:-)
      Całusy,
      Hania

      Usuń
  3. P.S. Mak niesamowicie fotogeniczny :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozdrowienia ślę,gratuluję zmian tak pozytywnych dla zdrowia a i dla samopoczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję:-)
      Miłego popołudnia:-*
      Hania

      Usuń

Copyright © 2014 bielhani , Blogger