wtorek, lutego 13, 2018

Kilka moich dziś radości



"Nie można kochać tych, których się boimy" 
                               Lew Tołstoj
Kilka tych słów m.in. zapamiętałam z niedzielnego kazania w parafii św. Bartłomieja przy ulicy Bernardyńskiej w moim mieście. Do tej parafii, choć nie moja, kieruję swoje kroki z czystego wyboru serca. Tam... przemawia do mnie wszystko. To ponad stuletnia budowla w stylu neogotyckim na planie krzyża łacińskiego, zapierająca dech w piersiach. Zachwyca mnie w niej wszystko. Na początek żyrandole. Nie mogę się na nie napatrzeć. Cudowna symetria we wszystkim. Jednak to co sprawia, że wracam, to osoby odprawiające msze, a właściwie to, co przekazują i w jaki sposób. Tam nie dłuży się czas. Nie rozmyślam, co zrobię dziś na drugie danie, ani nawet nie rozglądam się dookoła. W zasłuchaniu i skupieniu, przeżywam tę chwilkę z Jezusem. I żałuję, że tak szybko mija... Niedaleko mieści się ten pierwszy, XIII wieczny kościółek św Bartłomieja. Wciąż odbywają się w nim msze święte:-) A takie, jak powyższe, myśli, zapadają w serce, niosą refleksje i skłaniają do przemyśleń... Kiedy na co dzień, jesteśmy blisko ludzi, których się boimy, to nie tylko nie sposób kochać ich, ale też przy nich, boimy się kochać samych siebie... 
Takie słowa poruszają. Przeżywa się je jeszcze długo potem. 

A dziś ponury, zimny dzień. Cała moja energia gdzieś uszła, jak powietrze z balonika. Zdążyłam chwilkę pobyć w pracowni, pojechać na bazarek i ugotować garnek zupy. Nie mam siły na nic... Nie sposób mi jednak nie podzielić się tym, że nasz szezlong na dobrej już drodze do wyczekanej odsłony w klimacie shabby chic. 



Już nawet taki golusieńki piękny jest:-)


Tym też, że dotarła prl-owska waga, którą wypatrywałam już od jakiegoś czasu. Nie dla siebie, dla Kogoś bardzo wyjątkowego. Trzeba nad nią jedynie troszkę popracować. Pamiętam takie wagi z dzieciństwa:-) Nie sądziłam, że mogą być aż tak ciężkie. Urocza jest:-)




A i jedna z części ulubionego mojego łóżka, 
odzyskała nareszcie nogę:-)
Nie będę jej bielić. 
Kolejną też szafkę wywiozłam z domu:-)
Tutaj na pewno się przyda.
Przemalowana zostanie jedynie na pełną biel.



I polecić chcę bardzo swój sposób na takie jak moj dziś
 spadki energii.
Leżałam już w łóżku na tyle długo, 
że zwyczajnie szkoda zrobiło mi się dnia.
Całą siłą woli wstałam:-)
Zaparzyłam yerbę (dwie miarki na kubek zalane wodą o temp. 80 stopni). Do tego świece, gazetki, ulubiona muzyczka, 
szklaneczka wody i coś słodkiego, zdrowego najlepiej:-)
Po 20 minutach, energia powraca i można już wszystko:-)







Piękna ta emaliowana mydelniczka:-)


Muszle ostatnio lubię bardzo we wnętrzach:-)


Zainspirowałam się dziś również bardzo czyjąś wizją pracowni:-)
Piękna jest w takiej czarno-białej odsłonie
i w sepii.





A dziś ostatki czy też inaczej zapusty,
czyli ostatni dzień zabawy i szaleństw przed Wielkim Postem:-)
Z ostatkowych zwyczajów najmocniej urzeka mnie przywoływanie wiosny.
Za dawnych czasów, po wsiach krążyli hałasujący przebierańcy, którzy próbowali w ten sposób pobudzić przyrodę do życia:-)
Chciałabym też kiedyś znaleźć się w ostatnim dniu karnawału 
na placu św. Marka w Wenecji, podczas wielkiego balu maskowego:-)
Na pewno jest to niezapomniane przeżycie i niezwykłe widowisko.
 Przenoszę się dziś tam co chwilkę:-)


Pełna już energii, idę podziałać co nieco do pralni:-)
Wszystkim zaś życzę radosnego, bardzo zabawowego i pysznego,
 ostatniego dnia karnawału:-)


~ bh ~









1 komentarz:

  1. Krzesło nadal mi się podoba:) Ta figurka duża też:)
    Bądźmy szczerzy cała pracownia:)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 bielhani , Blogger