poniedziałek, stycznia 02, 2017

Kilka myśli i wspomnień


Każdy do czegoś tęskni, o czymś marzy... Jedynie świadomość tych marzeń i tęsknot jest większa lub mniejsza, ale one są. Uśpione lub obudzone. Są. Choć jednak pragnę wierzyć, że jest taki stan, moment w życiu, w którym po prostu jesteśmy, chłoniemy, oddychamy pełną piersią, z ufnością i spokojem witamy kolejny dzień. I wówczas nie musimy już tęsknić, a marzenia właśnie się dzieją... Nie ma niepokoju, lęku, żalu... Jest czysta, niczym nie naruszona radość życia. Takiej radości doświadczam zawsze w kontakcie z przyrodą.
Są momenty, kiedy wchodzę w swego rodzaju zespolenie, symbiozę z nią. To tak cudowny stan, że długo jeszcze potem spijam nektar szczęścia płynący z tej jednej chwili. Momentu, kiedy nie dochodzą do mnie odgłosy ze świata, nie przeszkadza szum sprzętów przeróżnych (bo przecież tutaj wciąż budowy trwają) i miasta. Ludzie niech sobie są, choć wolę być wtedy sama. Od zawsze też lubiłam ładne przedmioty, zwracałam uwagę na to, co mnie otacza. Pamiętam, że jako mała dziewczynka odczuwałam wielki dyskomfort na widok dwóch stojących obok siebie, nie pasujących moim wtedy zdaniem do siebie mebli w domu rodzinnym. Jeden kredens miał jasny, matowy fornir, drugi był ciemny, na wysoki połysk. Dzieci zazwyczaj nie zwracają uwagi na takie rzeczy. Kiedy byłam u kogoś, rozglądałam się dookoła, wypatrywałam czegoś ładnego, ciekawego. Wnętrza widziałam w swojej wyobraźni odmienione, z ustawionymi inaczej meblami. Tego nie zatraciłam, dziś gdziekolwiek jestem, szczególnie we wnętrzach nieciekawych, żeby nie powiedzieć brzydkich, mam ochotę coś z nimi zrobić:-) W czasie mojego dzieciństwa niewiele było w sklepach, a jeśli już było, to.... nie wprawiało w zachwyt. Stałam zatem długo przed witryną na przykład jednego z zakładów tapicerskich, a na moje wtedy szczęście niedaleko mojego miejsca zamieszkania były takie dwa, stałam, wpatrując się w wersalki i fotele i widziałam je po swojemu. Rozmyślałam, co zmieniłabym, jaki kolor (już wtedy nie przepadałam za wzorzystymi i wyraźnymi tkaninami), jaki kształt widziałabym, gdzie ustawiłabym je. Pamiętam też to miłe uczucie, które towarzyszyło wizji rodzącej się w mojej głowie. Obraz ładnego wnętrza, z ładnymi kanapami:-) Długo potem, kiedy już przeprowadziłam się do Gliwic, pozostawiając mój rodzinny Rybnik za sobą, miałam wówczas 18 lat, sporo już działo się w sensie dekoracji, ozdób i mebli. Można było już coś dla siebie wyszukać. Ponieważ nie było mnie właściwie na nic stać, znów z bijącym sercem przechadzałam się po wielkich sklepach meblowych i wyobrażałam sobie, co kupiłabym, jak pięknie wyglądałoby moje mieszkanie... Wtedy jakoś podobały mi się ciepłe, drewniane kredensy, komody... Nie białe, jak ma to miejsce dziś:-) Ponieważ sporo mebli przywiozłam po swoich rodzicach do Gliwic i sama mogłam o nich decydować, zaczęłam wszystkie przemalowywać, odkręcać nogi i kręciołki z foteli, by stworzyć np przytulny kącik do siedzenia w stylu japońskim. Potrafiłam wydać ostatnią złotówkę na kubki czy coś większego np lampę, wiedząc, że nie pozostanie właściwie już nic na jedzenie. To co tworzyło tę moją przestrzeń, zawsze było dla mnie priorytetem. Bez jedzenia przecież da się jakoś przetrwać kilka dni, to co nosiłam na sobie odpowiadało mi na tyle, że nie odczuwałam potrzeby, by coś zmieniać, jednak uczucie, kiedy budziłam się w otoczeniu odmienionym poprzedniego dnia lub z czymś ładnym, nowym, było tą energią, której pragnęłam, której nie dawało mi żadne inne doświadczenie. Tak też jest i dzisiaj:-) Z takich przemian czerpię swoją dobrą energię, z pięknych przedmiotów, które tworzą klimat mojej tylko przestrzeni. Nimi zachwycam się, wzdycham do nich, podziwiam je...
Nigdy nie przepadałam za kryształami, które były tak modne w czasie mojego dzieciństwa, a które moja kochana mama tak uwielbiała. I to chyba pozostało we mnie po niej, słabość do dodatków, bibelotów, dekoracji. Mój dom pełen był takich akcentów, które mama kolekcjonowała (nie lubię tego określenia, ale nie znajduję w zastępstwie innego słowa). Potem pieczołowicie je odkurzała, przestawiała, cieszyła się nimi:-)
Kiedy rozpoczęłam studia, nie przyznano mi akademika, jednak Cieszyn (tam mieści się filia Uniwersytetu Śląskiego) był oddalony od Gliwic na tyle, że trudno byłoby mi codziennie dojeżdżać. Udało mi się znaleźć stancję. Miałam dla siebie parter starej kamienicy:-) To zasługa dobrych ludzi, których zawsze miałam wielkie szczęście spotykać w swoim życiu. Mój zachwyt był ogromny:-) Oczywiście skupiłam się na wnętrzach, na zajęcia uczęszczałam przy okazji, pomiędzy czyszczeniem, ustawianiem, przestawianiem, upiększaniem... To był mój żywioł:-) Szybko jednak okazało się, że nie potrafię tam... być. Sama, z niedomykającymi się drzwiami, łącznie z wyjściowymi. Bałam się zasypiać. Zrezygnowałam. Próbowano mnie przekonać do zmiany zdania, nie dałam rady. W tym też czasie dowiedziałam się o studiach zaocznych w Katowicach. Mogłam już dojeżdżać, żyć u siebie. Pamiętam z tego czasu przede wszystkim tę piękną kamienicę, wnętrza wysokie ze stiukami i sztukateriami, schody drewniane wiodące na piętro, na którym mieszkała właścicielka. Pamiętam też herbatkę, którą wypiłam z właścicielką kamienicy, tego wieczoru kiedy przyjechałam. A raczej wnętrze podczas picia tej herbatki:-) Głównym elementem ogromnego pokoju był piękny, czarny fortepian. Na zawsze pozostanie w sferze moich marzeń taki właśnie fortepian:-) 
W moim dorosłym życiu, oceniano - niekoniecznie dobrze moje zamiłowanie do... `rzeczy`. I chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, że sama z czasem przejęłam taki obraz patrzenia, odczuwałam wyrzuty, a nawet źle o sobie myślałam. Dziś na powrót czuję i wiem, że to nie materializm, konsumpcjonizm, płytkość patrzenia na świat, brak wyższych potrzeb i nieskupianie się na tym co ważne. Jedno nie wyklucza przecież drugiego. A wręcz odwrotnie, to co się kocha, z czego czerpie się tę wartościową, dobrą energię, co dodaje skrzydeł, przekłada się na wszystko inne i procentuje tym co dobre, niesie zadowolenie, poczucie realizacji i spełnienia. To z kolei procentuje dobrymi relacjami z najbliższymi. Wiem też, że nie należy poddawać się opiniom innych, ich ocenie i krytycyzmowi. Mamy prawo do własnej oceny, własnych wyborów, własnego zdania. Nikt nie powinien tego nam odbierać...

I tym sposobem mój wnętrzarski (z założenia) blog przeistacza się w pamiętnik, miejsce do wypowiadania wspomnień i przemyśleń, dzielenia się własnymi zwycięstwami i spostrzeżeniami... Taki jednak niech będzie, żywy, nieplanowany, emocjonalny, pełen wciąż pięknych wnętrz i inspiracji. Nie chcę pisać czegoś, bo tak wypada, bo tego ktoś po mnie się spodziewa. Myślę, że jeśli kogoś sobą tutaj rozczaruję, po prostu tutaj nie powróci. Poza chęcią wypowiedzenia swoich myśli, gdzieś w sercu mam nadzieję, że jakiś choć maleńki przekaz niesie ze sobą to, czego sama doświadczam. I tak jak ja czerpię dla siebie wiele, czytając innych, tak pragnę wierzyć, że i tutaj coś można dla siebie odnaleźć:-)


Pięknego początku tygodnia i... roku wszystkim życzę:-)


Hania





5 komentarzy:

  1. Pięknie piszesz o swojej pasji, ale czasami ludzie z pasji do przedmiotów popadają w patologiczne zbieractwo, więc trzeba mocno uważać. Dobrze, że zdajesz sobie sprawę, że najważniejsze są relacje z najbliższymi i ich potrzeby. Jest takie przysłowie "szczęśliwa matka jest najlepszą dla swoich dzieci" to też można odnieść do żony. Bądź więc szczęśliwa otaczając się pięknymi przedmiotami tego ci życzę w nowym roku. Iwona J. PS ze mną było inaczej, dopiero teraz dojrzałam do chęci posiadania pięknych rzeczy, nigdy się nimi nie interesowałam, na początku stawiałam rodzinę,a moje potrzeby szły na drugi plan, ale doskonale cię rozumiem, że patrzenie na nie sprawia tyle radości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:-) U mnie na szczęście to jeszcze nie patologiczne zbieractwo, ale masz rację, trzeba bardzo uważać:-) Ja właśnie zdałam sobie sprawę, po tylu latach, że również ważne są moje potrzeby... I bardzo mi z tą świadomością dobrze:-)
      Dziękuję za cenny komentarz!
      Pozdrawiam serdecznie,
      Hania

      Usuń
    2. Bałam się że niefortunnie ubrałam swoje myśli w słowa i źle mnie zrozumiesz, ale widzę, że zrozumiałaś mnie dobrze. Chodziło mi przede wszystkim o to że warto być ważną dla siebie i sprawiać sobie przyjemności, aby być szczęśliwą. Te niefortunne słowa o zbieractwie nasunęły mi się chyba pod wpływem książki, którą czytam "Magia sprzątania" bo sama się zastanawiam czy nie jestem trochę zbieraczką. Iwona J.

      Usuń
  2. ....."Mamy prawo do własnej oceny, własnych wyborów, własnego zdania. Nikt nie powinien tego nam odbierać..."......
    Tak, dokładnie tak. Haniu myślę, że do takich wniosków też trzeba po prostu dorosnąć, przeżyć coś...... Ja do tego doszłam jakiś czas temu nie było łatwo....
    Ściskam mocno w Nowym Roku
    Ala

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alu, właśnie tak, trzeba dojrzeć, przez coś przejść... I nie jest to łatwe.
      Dziękuję, że dzielisz się swoim zdaniem, to dla mnie bardzo cenne.
      Pozdrawiam Ciebie gorąco!
      Hania

      Usuń

Copyright © 2014 bielhani , Blogger